Szczęśliwe rozwiązanie – trzeci trymestr i poród

Ciężarówka w czerwieni

Trzeci trymestr połączyłam z porodem. To ładnie kończy ten etap ciąży. A tak na serio – to nudny okres do opisania, a poród wniesie trochę rozrywki czytelnikowi. Tak mi się przynajmniej wydaje.

Dopinanie przygotowań – 7 miesiąc

Wyprawka skompletowana, albo już na ostatniej prostej (kuriera). Mała torebka rozmiarów podręcznej samolotowej, przygotowywana na szybką ewakuację, uzupełniała się powoli na złożonym już przewijaku. Łóżeczko ustawione w sypialni coraz częściej robiło za podparcie przy wstawaniu z łóżka. No i kontener na napływające dobra materialne dla dziecka.

Najpłodniejszy okres jeśli chodzi o bloga. Gdybym nie wymyślała sobie innych zajęć, pewnie wysypywałabym teksty z rękawa jeden po drugim.

Około 28 tygodnia czekało mnie szczepienie z antyciałami. Ginekolog uparła się żeby je zrobić mimo, że przyszliśmy z wynikami krwi M. potwierdzającymi, że też ma RH(-). Konflikt serologiczny nie miał prawa więc wystąpić. Twierdziła jednak, że istnieje jakaś szansa, bo teściowa ma RH(+). Ściema, nie?
W 30 tygodniu czekało mnie kolejne USG. Wszystko dobrze, nie ma co się martwić, a młoda zaczynała szybciej przybierać na wadze. Więc i ja szybko nabierałam ciążowych kształtów.

W tym okresie wiele kobiet szczepi się np. na krztuśca czy grypę. Mi tego ani nie sugerowali, ani nie spotkałam się z informacją o takim pomyśle właściwie do ostatniego miesiąca. Szczepień nie miałam.

Umówiliśmy się za to na wizytę „Premama” w wybranym szpitalu. Uspokoiło to nieco moje przerażenie porodem. Obejrzeliśmy rodzaj pokoju, w którym spędzimy pierwsze chwile z dzieckiem po porodzie, pokazano nam gdzie przebywać będzie niemowlę jeśli trafi do inkubatora, wyjaśniono zasady panujące w szpitalu i kolejność zdarzeń. Od przyjęcia, aż do czasu wypisu, w sytuacji rodzenia siłami natury jak i w wypadku cesarki.
Oczywiście wszystko po hiszpańsku, ale ze względu na nas, zaproszono na spacer po szpitalu, pracującą tam Angielkę. Dzięki temu nieco więcej rozumieliśmy, a nawet mogliśmy zadać trudniejsze pytania! 😀

Ostatnie doszkalanie – 8 miesiąc

Co prawda szkolę rodzenia zwykle zaczyna się ok. 28 tygodnia, ale nam najwyraźniej jakoś się nie śpieszyło. Osobiście się cieszę, bo dzięki zajęciom, które zaczęliśmy w 33 tygodniu, miałam powód do cotygodniowego ruchu. Chociaż na połowę zajęć i tak docierałam już Uberem – bezpośrednio spod mieszkania.

Szkoła rodzenia była w całości po hiszpańsku. Na pierwszych zajęciach jedna z ciężarnych, raz na ruski rok, próbowała wytłumaczyć nam po angielsku, o czym właśnie skoczyliśmy rozmawiać w max 3 słowach. Mało to sensu miało, ale dziękujemy.
Matrony, bo tak nazywane są w Hiszpanii położne, na naszą prośbę wysyłały nam prezentacje i opisy co ciekawszych rzeczy na maila. Dzięki temu mogliśmy przebrnąć przez materiały, na spokojnie, już w domu.
Warto się do takiej szkoły zapisać. Osobiście polecam nawet nie znając języka.
Jedna z poznanych tam Matron przywitała mnie potem na porodówce. Zawsze to milej zetknąć się na znajomą twarz.

Ósmy miesiąc ciąży zakończył się USG 35 tygodnia, poprzedzonym badaniem krwi. Przewidzieli, że dziecko urodzi się mając ponad 3,5 kg i dostałam zakaz jedzenia po 18:00, a szczególnie pieczywa i owoców! I zaproszenie na wizytę już za tydzień.

Ostatnie chwile we dwójkę – 9 miesiąc

Na wizycie Ginekolog pobrał wymazy z… „obu stron”. Jak się potem okazało, dzięki temu dziecko nie było szczepione w pierwszej dobie.
W weekend zapodałam sobie ponad 8 kilometrowy spacerek. A co!

37 tydzień ciąży. Wizyta u Anestezjologa – zgodnie z zaleceniami tutaj się nie ukrywa swojej prawdziwej wagi. Ustalenie, że można mi podać bez przeszkód znieczulenie.
Na ten tydzień przypadły też ostatnie zajęcia szkoły rodzenia.

38 tydzień ciąży, rozpoczęła moja urodzinowa podróż do restauracji. Planowana Grecka, a trafiliśmy do Meksykańskiej. No cóż, może ostre potrawy też tu pomogły?
We wtorek odpoczywałam po poniedziałkowych wędrówkach w poszukiwaniu fajnego miejsca na posiłek. A już w środę byłam na sesji zdjęciowej „z brzuszkiem” u Iwony. Z niej pochodzą załączone do tego postu zdjęcia. Sesja podczas której śmialiśmy się, że w razie „W”, szpital jest niedaleko.
W czwartek miałam Monitoring ciąży. Według Ginekolog jasno wynikało, że mam skurcze (zapowiadające). Bardzo mnie to zdziwiło, bo nic nie czułam.
M. za to zdał sobie sprawę, że to już zaraz. I miałam wrażenie, że ma do mnie małe pretensje, że nie daje mu znać, że się na tych „spacerkach” i „wędrówkach” za bardzo męczę. Jedyne co, to spowalniam jego chód. Ale może mi się tylko wydawało… W każdym razie doznał szoku.
W piątek…

Ten dzień… – Poród

W piątek obudziłam się wyspana. Podczas pierwszego przeciągnięcia się poczułam lekki ból. Nic niepokojącego. Godzina ok. 6:50. M. zbierał się do pracy. Odwróciłam się na drugi bok, żeby jeszcze pospać. I wtedy przyszedł on. Pierwszy skurcz. A moja reakcja?
– M. o żebyś się nie zdziwił!

Wstałam z łóżka i poczułam, że się odrobinę posiusiałam. No cóż. Normalne na tym etapie ciąży. Chyba. Choć wcześniej nie miałam problemów z utrzymaniem moczu.
Zrobiłam kolejne dwa kroki w stronę toalety i znów poczułam, że popuściłam.
Tak, na tym etapie zaczęło mi świtać, że to już chyba to TO. Nie było wielkiego plusku wody między nogami jak na filmach, ale kontroli nad porcjami wypływającego płynu też nie miałam. I do tego zaczęły się skurcze.

Usiadłam sobie na toalecie. Zweryfikowałam dobrą, czyściutką i nieśmierdzącą moczem, jakość wypływających ze mnie wód. A M. spisywał czas skurczy (co 6, a potem co 3 minuty) i zbierał przygotowane rzeczy pod moje dyktando. To znaczy, on szalał po domu, a ja sobie siedziałam na klopie, mówiła co ma robić i informowałam, że mam skurcz co przerywało na chwilę dyrygowanie.

Na pogotowiu

Podkład połogowy w majty. Ubrałam się w sukienkę. M. wpakował mnie do windy, a sam poleciał schodami łapać taksówkę.
Wyszłam z budynku. Taksówka podjechała. Ku zaskoczeniu taksówkarza, M. rozłożył przygotowany podkład „antysikowy” (taki pod dziecięce prześcieradło) na przednim siedzeniu pasażera i pomógł mi wsiąść.
500 metrów taksówką do szpitala. Wjazd samochodowy na pogotowie i tak był zamknięty, więc po opuszczeniu pojazdu musiałam jeszcze obejść kawałek płotu. Gdyby nie brzuch i brak możliwość podniesienia nogi czy podskoczenia, to przeszłabym przez szlaban. No ale pacz. Z brzuchem w ciąży, to mało możliwe.

Skurcze były coraz mocniejsze i bardzo regularne. Na recepcji pogotowia byliśmy ok. 7:30. A tam zgodnie z hiszpańską modłą, wszystko tranquilo, na spokojnie. Przejrzeli papiery, wypytali się o odejście wód. I gdybym z bólu nie zaczęła im tam sapać, to chyba nigdy by mnie do monitoringu nie zaprowadzili (pokój przy samej recepcji).
O ile pamiętam byłam tam przez jakieś 3-4 skurcze, przy tych ostatnich już naprawdę jęczałam z bólu. Pomogli mi przesiąść się na wózek, wbili wenflon i zawieźli na porodówkę.

Porodówka

Jak przez mgłę pamiętam, że najpierw sprawdzili rozwarcie – dzień dobry mamy tu jakieś 10 cm! Pomogli rozebrać, zdjąć biżuterię i założyli nowy wenflon, bo wcześniejszy wypadł.
A potem do sali wparował anestezjolog z asystą. Posadzili mnie na łóżku jak szmacianą lalkę ze zwisającymi rączkami. Wytłumaczyli, że mam się nie ruszać, że najpierw będzie znieczulenie miejscowe, potem cewnik z epiduralem (zewnętrznooponowe). Trwało to wszystko jakieś 2 skurcze, przy których mój jęk zamieniał się w darcie i miałam świadomość, że przy kolejnym skurczu, po prostu zemdleję i niech się dzieje…

Nie zemdlałam. Epidural sprawił, że już kolejne skurcze były lżejsze. Potrwało to z 10 może 15 minut zanim faktycznie nie czułam już bólu. M. do mnie w tym czasie dołączył. Bólu nie czułam, ale doskonale wiedziałam kiedy mam skurcz. Wbrew ogólnym opinią nie straciłam też czucia w nogach, choć były ociężałe, a ja miałam wrażenie, że moja skóra na nich ma ze 3 cm grubości.

Od tego momentu zaczęło mi się nawet podobać. Leżałam sobie. Co jakiś czas wpadała położna. M. trzymał mi nogę jak przychodził skurcz i musiałam przeć.
Tak, siedzieliśmy sobie z M. sami w sali porodowe, skupieni na regularnym parciu. I tylko co jakieś 10-20 minut ktoś wpadał sprawdzić jak nam idzie.
W pewnym momencie dostałam zalecenie, żeby przeć tak co 2-3 skurcz, a w międzyczasie sobie odpoczywać. Mam dziwne wrażenie, że w ten sposób czekaliśmy po prostu na dotarcie mojej Matrony. I gdyby nie to, to Naomi była by przynajmniej z godzinę wcześniej już z nami.

Ostatnia prosta

Dotarła Matrona, wprowadziła od razu antystresową atmosferę. Zajrzała i stwierdziła, że jeszcze ze 20 minut i po wszystkim. Może trwało to nieco dłużej, ale niewiele. W między czasie zdążyliśmy znów zostać z M. sami w sali, a przy akcji kończącej M. podsłuchiwał jej rozmowę z asystą i tym, że się wcześniej nie poznały, a obie w tym samym miejscu mają dyżury. Dowiedziałam się też, że w sali obok rodzi Polka. Zasugerowano nam nawet wyzwanie – która pierwsza? A może to M. żartował?
Kiedy główka wychodziła on nadal żartował, że prze włosy nadal nie widać czy nie jest czarna… Ha Ha…

11:23 Naomi Grace leżała mi na klatce i się we mnie wpatrywała! M. nadal nie jest wstanie uwierzyć, że już miała oczy otwarte. A ja bez komplikacji przeżyłam pierwszy poród, czekałam aż Matrona dokończy „detailing” po małym pęknięciu i z córką na piersi zostałyśmy przewiezione do naszego szpitalnego pokoju.

[ciąg dalszy nastąpi… / continuará…]


W następnym „odcinku” podzielę się listą badań ciążowych i opieką okołoporodową. Zrobiłam zdjęcia wszystkim posiłkom, które dostałam!

Ciaża i poród - efekt końcowy
Photo by Iwona Laz Foto

Zajrzyj też do wcześniejszych odcinków mojej ciążowej historii:
Mój hiszpański stan błogosławiony – pierwszy trymestr
Hormony Szczęścia w Hiszpanii – drugi trymestr

Może zainteresuje Cie też

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *