Kosmetyków w grudniu trafiło mi się sporo, ale testuje je powoli. Nie chcę zrobić sobie krzywdy i myślę, że stosowanie ich powinno mieć jakiś sens w pielęgnacji. Nie zaś „randomowość” używania. Stopniowo podzielę się z Wami wnioskami. Dajcie mi czas na testy! Tymczasem…
Wyrzucam balsamy do ust (#Bierem!)
Długo męczyłam się z problemem przesuszonych ust. Wiem, że to głównie moja wina, bo ciągle zapominam o nawodnieniu się, ale jak cudownie jest walczyć z efektami zamiast powodami problemów.
Próbowałam różnych balsamów i zawsze przy rozmowach z mamą padało „Posmaruj sobie czymś usta!”. Ostatnio leczyłam ranki kremem do sutków z lanoliną i robiłam peeling ust (patrz. #TestujeMazidła – Listopad 2020). Postanowiłam znaleźć inne rozwiązanie i zakupiłam balsam do ust Elizabeth Arden. I to jest TO!
Nakładam wieczorem i rano – budzę się z normalnymi ustami. Nie muszę pamiętać o smarowaniu się w ciągu dnia (o czym zapominam jak o nawadnianiu organizmu). W suche zimowe dni (poprawka – madrycka zima jest mokra, ale wietrzna!), przy włączonych grzejnikach w domu – wystarczy, że naniosę sobie balsam co drugą-trzecią noc. Dodatkowo poprzedzam peelingiem cukrowym dla lepszego efektu.
Balsam jest w słoiczku, ale stosując go tylko na noc, nie jest to większy problem. Gorzej latać z tym po mieście i dłubać co jakiś czas brudnymi paluchami. Niemniej jednak mam szczerą ochotę na sprawdzenie kolejnych produktów do ust od Elizabeth Arden – może znajdę tam coś do torebki.
Jedynym poważnym minusem balsamu jest cena – zaczyna się od 15 euro i to na promocjach.
Mgiełkę utrwalającą używaj wg. zaleceń producenta – nie dostawcy
W ulotce z BirchBox, o mgiełce Lise Watier Magnifix, jak byk stoi, że można odświeżyć nią twarz bez makijażu. Do tej pory miałam mgiełkę utrwalającą z MakeUp Revolution i ta leży gdzieś w szafce zapomniana. Używałam jej co prawda kiedyś, ale kto by tam pamiętał o ostatnim etapie tworząc pełny makijaż tak rzadko. Nie przyszło mi do głowy użyć jej jako 'odświeżającej mgiełki do twarzy’, a tu taka propozycja ze strony dostawcy nowego produktu. I ja głupia uwierzyłam.
Spryskałam sobie twarz od tak po prostu, nie mając na niej nic. Wytrzymałam ze 2 minuty jak skóra zaczęła mnie piec i poszłam zmywać i uspokoić podrażnienie tłustym kremem.
Długo zastanawiałam się czy na pewno nic na twarzy nie miałam, co mogłoby wywołać reakcję chemiczną. I nie, tego dnia nawet rano się niczym nie smarowałam. Jedyne co to moje własne sebum.
Dylemat, bo kolejny makijaż planowałam zrobić na Święta, ale jak spryskam, żeby przetestować? Toć może być cały czas poświęcony na makijaż stracony. I znów zmywanie i znów uspokajanie i makijaż od nowa.
Dodam, że na innych częściach ciała nie mam takiej reakcji. Produkt zostawia na nich odrobinę gumowaty(?) film. Taki, że jak przejeżdżasz palcem to czujesz, że nie idzie to gładko. Może to właśnie trzyma makijaż w kupie.
Po świętach stwierdzam, że produkt mi nie zaszkodził, ale o trwałości makijażu nadal dużo powiedzieć nie mogę. Wina moja, bo nie zrobiłam nie wiadomo jakiego makijażu na Wigilię.
No nic, będę testować przy okazji domowego Sylwestra i kiedy indziej. Pierwszy kontakt z produktem zraził mnie jednak i stąd już taka ocena.
Kojący różowy banan (Brałabym, gdyby…)
Gel Kadalys Musaclean ukoił moją atakowaną skórę po mgiełce. Niestety to wersja limitowana, ale za to super prosty kosmetyk. Przygotowuje moją twarz do kolejnych etapów działania – i z rana i z wieczora. Zapachem banana nie przypomina. Wątpię, by ten zapach kogoś zmęczył. Ot co, taki ni piękny ni brzydki, fajny.
Do tego produkt wegański.
Po zużyciu już części dowiedziałam się, że nie wymaga zmywania z twarzy i nanosi się go wacikami. A ja po swojemu – myłam nim twarz dłońmi i zmywałam wodą. Ba! Nie zmieniłam tego, nadal tak robię. Może jakbym już po nim nic więcej nie nakładała, ale w końcu to produkt tylko myjący, więc dlaczego mam zostawiać go z całym syfem, który zmył, na mojej twarzy?
Gel radzi sobie ze zmywaniem tuszu do rzęs i choć nadal wolę w tym celu użyć płynu micelarnego, to jest to dla mnie wyznacznik działania produktu myjącego.
Edycja niestety limitowana i to uznaję za wadę. Kolejną jest niewygodna tubka. Przy tak płynnej konsystencji wolałabym produkt z pompką. Miękka żelowa konsystencja rozpływa się na dłoniach czy twarzy i trudno w tym samym czasie zamknąć tubkę. Przy myciu leciutko się pieni.
Kupiłabym kolejny, ale nie chce wprowadzać do stałej pielęgnacji produktu, który zaraz zniknie ze sklepowych półek.
Historia pewnego zapachu…
Krem Rituals, a raczej próbka kremu Rituals z mlekiem ryżowym i sakura (a wiecie, że japońska wiśnia to czereśnia?), trafił do mnie w paczce produktów z apteki – przy okazji przygotowań na najwcześniejsze momenty macierzyństwa. Zapach mi się tak spodobał, że postanowiłam „kiedyś kiedyś” sprawić sobie więcej tego produktu, a próbkę od czasu do czasu używałam jako krem do rąk. Od tak, żeby napawać się zapachem przez chwilę.
Nigdy wcześniej, ani później nie miałam nic z Rituals, a już darzyłam firmę uczuciem. Tak się czasem zdarza, prawda?
Stąd pomysł, żeby w tym roku wybrać kalendarz adwentowy właśnie z tej firmy. A w nim? Większa tubka tego kremu i satysfakcja z wyciskania resztek próbki.
Tak więc jeśli ktoś lubi takie zapachy jak ja, to polecam. To zwykły krem do ciała, ale czy w nawilżaniu i ogólnie w dbaniu o skórę nie chodzi też o aromaterapię?
Myśli pienią się do małej zdrady…
W kalendarzu znalazłam cztery pianki do mycia pod prysznic. Co prawda preferuję kąpiele (*Informacja dla ekoterrorystów: kiedy myje włosy w kąpieli zużywam znacznie mniej wody niż pod prysznicem – sprawdzałam), ale nie widzę przeszkód w zamianie produktów prysznicowych na kąpielowe i na odwrót. Choć z solą pewnie nieco trudniej pod prysznicem.
Wiecie czego nie lubię w piankach do mycia? Pomijając, że jedna przy pierwszym użyciu wystrzeliła mi cześć zawartości na ścianę łazienki, co potem musiałam zmywać. Nie lubię tego momentu czekania między nałożeniem produktu, a możliwością jego zamknięcia. Pianka formuje się poza opakowaniem, więc odrobina zostaje w kanaliku wylotu i jeszcze przez chwilę wydobywają się na zewnątrz języki piany. Zbieram je, żeby z czystym sumieniem móc zamknąć produkt.
Ktoś jeszcze tak robi? A może totalnie ignorujecie te resztki? Ja próbowałam, ale potem znajdujesz pod otwarciem zaschniętą białą albo żółtą rafę koralową.
Co można jeszcze napisać o piance pod prysznic? Fajna jest. I dzięki kalendarzowi, mogłam sprawdzić sobie aż cztery zapachy na raz.
- Karma (Lotos i Biała Herbata) najbardziej przypadł mi do gustu i jestem skora zdradzić dla niego kosmetyki z serii Sakura. Zapach lekki, świeży, na każdą okazję.
- Amsterdam Collection (Tulipan i Japońskie Yuzu) jest piękny, choć wchodzi już w nuty kwiatowego pudru, który zwykle mnie dusi, ale nie tu. Zapach nadal jest dość lekki i świeży.
- Jing (Lotos i Jujuba) określiłabym jako złożony ziołowy, świeży i unisexowy.
- Hamman (Eukaliptus i Rozmaryn) powoduje, że prawie duszę się odświeżeniem. Nie, że zły, ale przywodzi na myśl produkty sportowe. Dlatego oddałam go M.
Lista kosmetyków
- Krem do usta na noc Elizabeth Arden – Eight Hour® Cream Intensive Lip Repair Balm (zakup niezależny)
- Mgiełka utrwalając makijaż Lisa Watier – Magnifix Make-Up Fixative with White Tea (BirchBox)
- Żel micelarny Kadalys – Gelatina Micelar de Plátano Rosa Suave – Edición Limitada (BirchBox)
- Krem do ciała Rituals – The Ritual of Sakura – Body Cream (Kalendarz Rituals)
- Pianka pod prysznic Rituals – Amsterdam Collection – Foaming Shower Gel (Kalendarz Rituals)
- Pianka pod prysznic Rituals – The Ritual of Karma – Foaming Shower Gel (Kalendarz Rituals)
- Pianka pod prysznic Rituals – The Ritual of Jing – Foaming Shower Gel (Kalendarz Rituals)
- Pianka pod prysznic Rituals – The Ritual of Hammam – Foaming Shower Gel (Kalendarz Rituals)
Za wszystkie testowane kosmetyki zapłaciłam. Produkty Rituals pochodzą z kalendarza adwentowego na rok 2020, żel i mgiełka z beauty boxa wykupionego w subskrypcji BirchBox, a balsam Elizabeth Arden zamówiłam z Amazona.